Dlaczego się boimy?
W słynnym szlagierze z lat 80-tych Bobby McFerrin zachęcał, by się nie martwić i być szczęśliwym („Don’t worry, be happy”). Z kolei artyści z grupy Monty Pythona przekonywali, by zawsze spoglądać na jasną stronę życia („Always look at the bright side of life”).
To wytyczne, które warto wziąć sobie do serca i podjąć próbę ich urzeczywistniania.
Wiemy jednak doskonale, że niemożliwa jest zupełna wolność od zmartwień i niepokoju. I że często nadajemy naszym obawom nadmiernie dużą rangę.
W paszczy tygrysa
Nasz spokój potrafią zakłócić incydenty zupełnie banalne, takie jak źle oznaczona recepta, pomyłka w dokumentacji fiskalnej, błędnie złożone zamówienie czy okresowa ocena pracy. Poprzez nadawanie drobnym zdarzeniom dnia codziennego zbyt dużej rangi, narażamy swój organizm na niepotrzebną kaskadę emocji, które na dłuższą metę mogą prowadzić do poważnych konsekwencji zdrowotnych. Dlatego pomocne w takich sytuacjach mogą okazać się techniki poznawczo-behawioralne, o których pisaliśmy w sierpniowym artykule „Jak znosić porażki? Konstruktywne myśli a zdrowie psychiczne”.
Podstawowa rzecz, to zdanie sobie sprawy z kalibru napotykanych przez nas doświadczeń. Być może nawet refleksja o naszych ewolucyjnych korzeniach okaże się tu przydatna. Nie zaszkodzi powiedzieć sobie, że błędnie wypełnione dokumenty to nie tygrys szablozębny (z którym człowiek rozumny zmuszony był radzić sobie niemal przez kilkadziesiąt tysięcy lat) oraz że codzienne pomyłki nie zagrażają naszemu zdrowiu, ani życiu. Spróbujmy uzmysłowić sobie, że animozje, dezaprobata czy nawet krytyka to tylko słowa, które tak trafnie zdeprecjonował Hamlet w rozmowie z Poloniusem – nie mają one żadnego wpływu na to, kim jesteśmy. Nie naruszają naszej wartości, choćby ich moc wydawała nam się przygniatająca.
Joseph LeDoux, który od lat zajmuje się badaniem lęku, wyróżnił dwie neurobiologiczne ścieżki powstawania tej reakcji emocjonalnej – krótką oraz długą. Ów łańcuch wewnątrzorganicznych wydarzeń zilustrował grafiką ukazującą mózg wraz z gałkami ocznymi oraz znajdującego się przed nim węża. Jak nietrudno się domyślić, momentalnie uruchomiona reakcja na widok niebezpiecznego gada pojawi się w sposób automatyczny, a zatem całkiem mimowolny. Układ wzrokowy przekaże tę informację do wzgórza – czyli struktury ulokowanej w głębi mózgu, która pełni funkcję swoistej stacji przekaźnikowej. To do niej w pierwszej kolejności docierają wszelkie wrażenia – poza węchowymi. Ze wzgórza informacja rozchodzi się w dwóch kierunkach – do ciała migdałowatego oraz do kory mózgowej. Pierwsza ze struktur znajduje się na wspomnianej krótkiej drodze reakcji. Ciało migdałowate jest bowiem ośrodkiem emocji, który można porównać do dzwonka alarmowego. Reaguje intensywnie na wszelkie zagrażające nam sytuacje, choć jak wspomnieliśmy, zdarza się, że jego dysfunkcja naraża nas na nieproporcjonalne do doświadczeń stany. Ciało migdałowate zaalarmowane pobudza podwzgórze, to zaś ściśle współpracuje z układem dokrewnym, za sprawą którego organizm gotowy jest do walki lub ucieczki („fight or flight”). Droga prowadząca do kory mózgowej nazwana jest długą, gdyż jej przebycie zajmuje więcej czasu poprzez zaangażowanie ośrodków świadomego przetwarzania danych z otoczenia. Dzięki niej możemy upewnić się, czy to aby na pewno wąż (czy może do złudzenia przypominający go konar), a następnie powstrzymać uruchomiony w organizmie alert.
Nie bój się lęku
Taki mechanizm działania układu alarmowego zapewnił naszemu gatunkowi przetrwanie w rzeczywistości, w której na każdym kroku czaiło się niebezpieczeństwo. Żyjąc w prymitywnych wspólnotach na sawannie należało być czujnym, wsłuchując się uważnie w najdrobniejszy szelest i wypatrując z daleka potencjalnego drapieżnika. Współczesny świat – w większości jego zakątków – nie obfituje w tego rodzaju niebezpieczeństwa. Oczywiście, żyjemy pospiesznie, dochodzi do rozmaitych wypadków – jak choćby te komunikacyjne, zdarzają się napaści czy kradzieże, nie jest to jednak chleb powszedni większości z nas. Ale ewolucja następuje zdecydowanie bardziej powolnie, aniżeli rozwój cywilizacyjny. Kilka tysięcy lat w skali około ćwierci miliona od momentu pojawienia się człowieka rozumnego, to zaledwie kropla. Dlatego wciąż reagujemy z taką intensywnością, choć codzienne zagrożenia są znikome w porównaniu do tych, z jakimi mierzyli się nasi odlegli przodkowie.
Poza refleksją na temat ewolucyjnych korzeni reakcji naszego organizmu pomóc może także odpowiednie „skalibrowanie” problemu. Warto wziąć głęboki oddech i zdać sobie sprawę, że niepokoją nas incydenty. A kiedy tak się dzieje, to co w życiu najistotniejsze może umknąć naszej uwadze. Jednocześnie dobrze zdawać sobie sprawę, że nie jesteśmy doskonali. I co więcej, nikt taki nie jest. Że popełniamy błędy i będziemy je popełniać do końca życia, choćbyśmy nie wiadomo jak bardzo starali się być doskonali.
Dążenie do perfekcji może być niezwykle cenne pod warunkiem, że nie staje się codzienną udręką, która przy każdym potknięciu zsyła nas do kolejnej doliny, z której na nowo z mozołem usiłujemy wspiąć się na szczyt, mając trapiącą świadomość, że to wciąż za mało. Doskonałość nigdy nie stanie się celem możliwym do osiągnięcia – może być jedynie celem, do którego się dąży. Wówczas sama droga powinna przynosić radość i satysfakcję. Kiedy tak się nie dzieje, nie sposób cieszyć się z mniejszych i większych sukcesów.
Choć zabrzmi to przewrotnie, lęk jest nam potrzebny. To nasz obrońca, z którym warto się zaprzyjaźnić, o czym przekonuje Borwin Bandelow w książce „Nie bój się lęku”. Cały paradoks polega na tym, że kiedy spróbujemy ze swoim lękiem wejść w komitywę, on niemal automatycznie stanie się mniejszy. Będzie sprzymierzeńcem, a nie wrogiem. Adekwatnym do sytuacji alarmem, nie zaś rozregulowanym systemem powiadamiania o wszystkim, co choć trochę budzi podejrzenia.
W istocie bowiem, bez lęku narażeni bylibyśmy na niebezpieczeństwo o niewyobrażalnej skali. Dowodzą tego między innymi eksperymenty prowadzone na szczurach zarażonych celowo pasożytem o nazwie Toxoplasma gondii. Pasożyt ten prowadzi bowiem do uszkodzenia ciała migdałowatego, które jak wspomnieliśmy stanowi nasz wewnętrzny alert. Szczury będące nosicielami pierwotniaka wykazywały niespotykaną u zdrowych osobników odwagę. Zamiast ucieczki na widok kota, z ciekawością do niego się zbliżały, by następnie stać się jego posiłkiem.
Istnieją także opisy pacjentów, którzy z różnych przyczyn doświadczyli uszkodzenia ciała migdałowatego. Brak funkcji ochronnych, jakie pełni wspomniana struktura, stanowi dla każdej istoty żywej prawdziwe zagrożenie. Może bowiem skutkować opóźnioną reakcją na zbliżające się w oka mgnieniu niebezpieczeństwo. Ponadto istnieje prawdopodobieństwo podejmowania działań ryzykownych, których skutki mogą być opłakane. A zatem powinniśmy być wdzięczni, że posiadamy ten wewnętrzny dzwonek. Zadanie polega na tym, by odpowiednio go wyregulować.
Między lękiem a strachem
Bardzo często pojęcie „strachu” stosujemy zamiennie z pojęciem „lęku”. Wyrazy te wydają się znaczeniowo tak sobie bliskie, że w mowie codziennej bez namysłu wybieramy jedno lub drugie. Na poziomie psychologicznym istnieje jednak między nimi zasadnicza różnica. Strach rozumie się jako reakcję organizmu na określony czynnik. Lęk natomiast to reakcja bezprzedmiotowa, niezwiązana z konkretnym bodźcem. Możemy czuć strach jadąc roller coasterem. Lęk natomiast pojawia się czasem nie wiadomo skąd i zachodzimy wówczas w głowę, czego w istocie się obawiamy. Lęk może także wiązać się z przewidywaniem negatywnych wydarzeń, choć prawdopodobieństwo ich wystąpienia nie jest wcale duże. Bywa również reakcją na bodźce zupełnie nam niezagrażające, jak nieduże przestrzenie czy przebywanie w tłumie. Wówczas mówimy już o lęku fobicznym, z którym warto zwrócić się do specjalisty.
Ale lęk może być także związany z poczuciem kompetencji. Zdarza się bowiem, że boimy się wytknięcia nam przez kogoś błędu. Jeśli znajdujemy się na początku drogi zawodowej, tuż po ukończonych studiach farmaceutycznych, niewykluczone, że poziom niepewności, jaki w nas się rodzi będziemy przez jakiś czas wyraźnie odczuwać. Mimo że uzyskaliśmy dyplom wieńczący niełatwą edukację, w którą włożyliśmy sporo trudu i zaangażowania, wchodzimy w nową rzeczywistość, gdzie oceniają nas nie profesorowie w symulowanych (i bezpiecznych) okolicznościach, lecz współpracownicy oraz pacjenci.
Chcemy wypaść jak najlepiej, bo przecież dla każdego istotna jest ocena wystawiana przez otoczenie. Kiedy jednak przykładamy do niej zbyt dużą wagę łatwo stać się niewolnikiem cudzych sądów. Oczywiście opinia bardziej doświadczonych specjalistów oraz osób, z którymi na co dzień przychodzi nam się stykać jest istotna. Ale nie powinna rosnąć do rangi wyroku, który co moment z pokorą przyjmujemy jak osoby skazane na akceptację cudzego widzimisię.
Truizmem jest stwierdzenie, że z wewnętrznego spokoju biorą się same korzyści. Łatwo takie opinie wygłaszać, a znacznie trudniej wypracować w sobie tego rodzaju postawę. Przemawiająca jednak powinna być dla nas zawarta w tej prawdzie najczystsza logika. Boimy się bowiem, że zaprezentujemy się niepomyślnie, doświadczając przez to stanów, które niepowodzeniu jedynie sprzyjają. Większy dystans i biorące się z niego opanowanie to oręż chroniący nas przed tym, czego się boimy. Im bardziej zdeprecjonujemy strach, tym łatwiej poradzimy sobie z wyzwaniami, z którymi jest on związany. Oczywiście, pewna doza stresu, będącego jednym z symptomów strachu, bywa niezwykle przydatna. Ma bowiem działanie mobilizujące. Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że poziom stresu wzrośnie do punktu krytycznego, po którym następuje powolne wyczerpanie organizmu. Zastanowienie budzić może fakt, że z niezwykłą precyzją zapamiętujemy zdarzenia, które wywołały w nas silne, negatywne emocje. Czy zatem strach służy uczeniu się? Bynajmniej. Intensywne emocje sprzyjają kodowania pojedynczych faktów, blokując równocześnie zdolność łączenia wspomnień, kojarzenia rozmaitych treści, tworzenia związków między rozsypanymi w zasobach naszej pamięci informacjami. Stajemy się wówczas niejako zablokowani w jednym tylko miejscu, z którego trudno ruszyć gdziekolwiek.
Co ludzie powiedzą
Warto podkreślić, że lęk przed oceną ze strony otoczenia jest naturalny. Każdy przecież pragnie cieszyć się dobrą opinią, szacunkiem i uznaniem społecznym. Nie bez powodu te właśnie potrzeby umieścił Abraham Maslow tuż przed szczytem swej hierarchii – ponad potrzebami fizjologicznymi, bezpieczeństwa oraz przynależności, a pod najważniejszym elementem hierarchii, za jaki uznał samorealizację. Przywiązywanie nadmiernej wagi do cudzych ocen to droga donikąd. W całej jaskrawości zjawisko to ukazuje kultowa brytyjska komedia „Co ludzie powiedzą”.
W zawodzie farmaceuty, jak w mało której profesji, jasność myślenia i koncentracja odgrywają kolosalną rolę. Skupienie się na swym nieskazitelnym wizerunku burzy potrzebny do wspierania pacjentów proces intelektualny. Myśląc nieustannie: „obym się tylko nie pomylił” narażamy się wprost na ryzyko pomyłki. Nasza uwaga skierowana jest bowiem nie na kwestię najistotniejszą, lecz na lęk przed niesprostaniem jej. Na tym właśnie polega błędne koło lęku.
Tym, co może lęk w zawodzie farmaceuty wzmacniać, jest troska o zdrowie i życie pacjenta. Bo właśnie z tym najważniejszym zadaniem przychodzi się każdego dnia mierzyć pracownikom apteki. Często pacjenci potrzebują porady farmaceuty, zwłaszcza gdy sami usiłują podreperować swoje zdrowie. W naszej głowie mogą wówczas pojawić się następujące myśli: „Czy zadałem wystarczająco dużo pytań?”, „Co jeśli pacjent jest uczulony na główny składnik leku?”, „Czy można łączyć ten lek z lekami, które pacjent zażywa regularnie?”. A tymczasem powiększa się kolejka osób, które także oczekują naszej fachowej pomocy. Mając niewiele czasu na poznanie sytuacji pacjenta, musimy na sobie polegać ze szczególną siłą.
Inna kwestia to ręcznie wystawiane recepty, których choć ubywa, to wciąż można się z nimi spotkać. Odręczne, często niedbałe pismo wymaga od farmaceuty i koncentracji, i wiedzy, i wyczucia i intuicji. Niekiedy zapali się w głowie lampka ostrzegawcza. Czy aby na pewno chodzi właśnie o ten lek? A co jeśli wydam nie ten preparat, co trzeba? W takich sytuacjach powinniśmy być jak najbardziej dalecy od niechęci do proszenia o pomoc i poprosić współpracownika o konsultację. Zwracanie się o wsparcie nie jest bynajmniej oznaką słabości, lecz dowodem na skrupulatność i rzetelność. Przekonanie o własnej nieomylności to droga wiodąca wprost na manowce. Łatwo na niej zbłądzić, a koszty takich pomyłek bywają dotkliwe nie tylko dla samych błądzących.
Wiem, że nic nie wiem?
Być może swoistym pocieszeniem dla osób mających mimo dużego doświadczenia ciągłe poczucie niewystarczającej wiedzy, będzie teoria znana w psychologii jako Efekt Dunninga-Krugera. Polega ona przecenianiu przez osoby niewykwalifikowanej w jakiejś dziedzinie posiadanych w jej zakresie kompetencji, a także zaniżaniu przez specjalistów oceny swojej wiedzy. Co w tym kontekście ciekawe, 87-letniemu Michałowi Aniołowi, niekwestionowanemu mistrzowi sztuki, przypisuje się zdanie: „Ja wciąż się uczę”. To doskonały przykład eksperta, który nie poprzestaje na laurach, lecz nieustannie dąży do czegoś więcej. Jego przeciwieństwem byłby amator, który liznąwszy zaledwie jakiejś dyscypliny uznałby się za jej wybitnego znawcę.
Justin Kruger i David Dunning stwierdzili, że osoby niekompetentne nie tylko zawyżają ocenę swoich umiejętności, ale także zaniżają tę ocenę w stosunku do innych osób. Tym, co może skonfrontować ich ze stanem faktycznym jest odbycie profesjonalnego kształcenia w dziedzinie, w której uważają się za fachowców. Stanięcie twarzą w twarz z twardymi danymi działa wówczas niczym zimny prysznic. Część osób naturalnie znajdzie wytłumaczenie przeczące obiektywnym wynikom podtrzymując mniemanie o samych sobie. Znaczny odsetek jednak wychodzi ze strefy samozadowolenia przyznając z trudem, że w swych szacunkach popełnił błąd.
Obszar zdrowia wydaje się szczególnie wdzięczny do obserwacji tego zjawiska. Nie brakuje przecież znachorów, którzy nie mając stosownego przygotowania deprecjonują wiedzę lekarzy doszukując się w ich działaniach dowodów na wielki międzynarodowy spisek środowisk medycznych i koncernów lekowych. Tego typu osoby powołują się nierzadko na rewelacyjne wprost efekty swych kuracji, których jednak w żaden sposób nie zdołały udokumentować. Mówią o przedmiotowym traktowaniu pacjentów przez lekarzy, wysuwając wcale nie odkrywczy postulat holistycznego traktowania człowieka. Gdyby nie chodziło o ludzkie zdrowie i życie, można by takich cudotwórców uznać za przejaw folkloru. Ale kiedy mowa o kwestiach najistotniejszych, nie ma miejsca na humor.
W ocenie swych kompetencji warto zachować równowagę. Ciągła obawa o niedostateczne przygotowanie może sparaliżować nasze działania. Z kolei poprzestanie na laurach w zachwycie nad samym sobą będzie najpewniej początkiem serii porażek. Co w profesjach związanych z ochroną zdrowia ma znacznie szczególne.
dr n. o zdr. Adam Zemełka