|

04.2013 – „Porady zawodowe w aptekach.”

kwiecień 2013, nr 80/58 online
 
   W ramach praktyki aptecznej zdarzają nam się nie tylko porady zawodowe. Wie to dobrze każdy z nas, aptekarzy. Chorzy przychodzący do apteki nie szukają tylko porad fachowych, do których nawołują słowa z ulotek i spotów reklamowych –  „skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą”. Bywają takie momenty, że wysłuchujemy prawie spowiedzi, a już z pewnością przychodzący ludzie obdarzają nas wspomnieniami z przeszłości…
   Pewnego razu przyszła do mnie Pani, nieco starsza ode mnie. Po załatwieniu swoich spraw, postanowiła zajrzeć do mojej apteki i zagadnąć, co u mnie słychać. Tak się składa, że znamy się już dość długo, więc nie ma się co dziwić, że miała ochotę na rozmowę. Dawno u mnie nie była…
   Zapytała o moją mamę. Odpowiedziałem, że „żyje, ma się całkiem dobrze i nawet pomimo swych 80-ciu lat ma zamiar na wiosnę rozpocząć prace w ogródku.” Ponieważ owa Pani doskonale widziała, że moja mama ponad rok wstecz została wdową, rozmowa „zeszła” na temat mojego ojca. Muszę tu wspomnieć, że moi rodzice byli tej samej profesji, co ja.
   „Wie Pan, Pana ojciec to umiał doradzić… Czy Pan wie, że uratował mi życie? Kiedyś zakłułam się kolcem przy wycinaniu krzewu róży i już nawet miałam powiększone węzły chłonne! A on mi na to, że: „Niczego Pani u mnie nie dostanie! Szybko! Niech Pani jak najszybciej idzie do przychodni albo jedzie na pogotowie, bo Pani potrzebny jest zastrzyk! To już jedyna rzecz, która może Pani pomóc!” I wie Pan co? Pojechałam… Dowiedziałam się tam, że jeszcze parę dni i byłoby po mnie!”
Będąc dumnym z mojego ojca i jego wiedzy powiedziałem, że bardzo mnie to cieszy. I dodałem: „Proszę Pani, teraz i u mnie może Pani otrzymać taką pomoc. Nie na darmo się uczymy właśnie w tym celu.” Jednak pomimo wykształcenia, które posiadam, Pani nie była do końca przekonana mówiąc: „Ale to nie to samo, co kiedyś”.
 
   Nie zastanawiając się długo odpowiedziałem: „Proszę Pani. Czasy, w których Pani przychodziła do mojego ojca po poradę, były zupełnie inne. Nie było wtedy takiej ilości aptek jak obecnie, więc nie było „wojen cenowych”. Nie było promocji, a więc i aptekarzy widziano innymi oczami. Wtedy porada mojego ojca była postrzegana podobnie jak porada lekarza. Z moich obserwacji wynika, że teraz tak nie jest. Powiem więcej… mogę się założyć, że ma Pani wybraną przez siebie tzw. tańszą aptekę, więc…  to nie porada jest obecnie istotna, a cena.” „Bo wie Pan… (ona na to) leki są teraz takie drogie!”
   To skłoniło mnie do refleksji… Nie analizowałem porównania ceny leków versus przeciętne wynagrodzenie dawniej i dziś. Skupiłem się tylko na społecznym aspekcie podejścia do naszego zawodu. To poprzez cenową rywalizację społeczeństwo widzi, że gdzieś indziej są „ci lepsi”. A to nie prawda. Tak samo jak lekarze – mamy leczyć. A my obecnie zajmujemy się przede wszystkim ordynarnym handlem, którego dźwignią jest reklama i gra ceną. Z powyższej wymiany zdań wyraźnie wynika, że niestety przegrywamy z „prozaicznością życia”. Sprowadzenie „konkurencyjności” aptek do rywalizacji ceną dało taki efekt, że uwypukliło najniższy poziom mentalności ludzi (zgodnie z hierarchią potrzeb człowieka według Abrahama Maslowa). Pierwsza jest potrzeba zdobycia leku jak najtaniej, bo „jeść trzeba”. Dopiero następne „piętro” owych potrzeb to zapewnienie bezpieczeństwa. A tym mamy zajmować się my – farmaceuci.
   Naszą powinnością jest walka o pozycję naszego zawodu. To bardzo ważna rzecz. Śmiało więc stawiam tezę, że dopóki nie zniknie owa „rywalizacja kupiecka” powszechnie definiowana jako „konkurencyjność”, tak długo nie będziemy mogli rywalizować pomiędzy sobą fachowością i tą fachowością służyć pacjentom. To z kolei będzie mobilizowało nas samych do stałego podnoszenia poziomu naszej wiedzy, czego obecne warunki owej „konkurencyjności” raczej nie gwarantują.
 
dr n. farm. Grzegorz Pakulski

Podobne wpisy