Aptekarz – burmistrz, prezes, konspirator. Część czwarta – Aptekarz inaczej

Czytelnicy cyklu „Aptekarz-burmistrz, aptekarz-prezes, aptekarz-konspirator” mieli okazję zapoznać się z wybitnymi przedstawicielami naszego zawodu sprzed lat, działającymi w południowej Małopolsce. Błędem byłoby jednak twierdzić, że dawni farmaceuci byli monolitami, poświęcającymi się jedynie aptekom, działalności społecznej lub charytatywnej. Nic podobnego – mieli też swoje bardziej przyziemne pasje, a uznanie w oczach pacjentów zdobywali nierzadko poprzez liczne, niecodzienne zachowania i ekstrawagancje.

    Opisując postać magistra Józefa Kokoszki, właściciela apteki „Pod Aniołem” w Jordanowie i wybitnego działacza ludowego, wspomniałem o jego pasji artystycznej. Tematyka większości akwarel Kokoszki – bo w tej technice głównie malował – dotyczyła życia wsi. Na twórczość malarską poświęcał bardzo wiele czasu we wszystkich okresach życia – w czasie służby wojskowej na Węgrzech, w okresie prowadzenia apteki w Jordanowie, w czasie okupacji, a także w szpitalu, gdzie umierał na białaczkę… Rodzina magistra Kokoszki wspomina, że malował także na szkle. Ponadto we współfinansowanym i współredagowanym przez niego piśmie „Wieś – Jej pieśń”, jordanowski aptekarz opublikował notatkę „Wieś kopalnią tematów malarskich”, w której zapowiedział ukazanie się specjalnego dodatku do czasopisma, poświęconego wyłącznie sztuce ludowej. Z pożogi wojennej ocalało zaledwie kilkadziesiąt prac Kokoszki, z których kilka wybranych i zdaniem autora najciekawszych można oglądać w galerii „CHWILA ODDECHU”  w bieżącym numerze „Aptekarza Polskiego” oraz obok.
 Ilustracja 1.
Akwarela magistra Józef Kokoszki.
Ze zbiorów Emanuela Merza.
   W praktyczny sposób wykorzystać potrafił swe artystyczne uzdolnienia magister Ludwik Pieguszewski, znany czytelnikom „Aptekarza Polskiego” jako organizator życia społecznego w Tymbarku. Aptekarz ten zdradzał nieprzeciętne zdolności plastyczne. Już w czasie studiów farmaceutycznych pięknie malował tuszem i węglem, wykonywał także akwarele. Dwa jedyne zachowane rysunki Ludwika Pieguszewskiego reprodukowane są obok i poniżej.
 Ilustracje 2.1-2.2
Rysunki tuszem magistra Ludwika Pieguszewskiego.
Ze zbiorów Anny Pieguszewskiej.

    Magister Ludwik Pieguszewski, dzięki wytężonej pracy na niwie społecznej i zawodowej, zdobył sobie w Tymbarku zasłużoną, bardzo wysoką pozycję społeczną i materialną. Mógł więc pomyśleć o zapewnieniu swej rodzinie wygodnego domu i zarazem o nowym lokalu dla tymbarskiej apteki. Pieguszewski wykorzystał wówczas swoje dawno już zapomniane zdolności plastyczne: zaprojektował piękne witraże, zdobiące hol wejściowy oraz kraty okienne. Ich zdjęcia znajdzie czytelnik poniżej.

Ilustracje 3.1-3.2

Witraż i krata okienna w domu rodziny Pieguszewskich w Tymbarku, projektowane przez magistra Ludwika Pieguszewskiego.

Zdarzało się, że uzdolnienia plastyczne aptekarzy szły w najbardziej niespodziewanych kierunkach. Przedwcześnie zmarły na gruźlicę właściciel apteki „Pod Opatrznością” w Suchej Beskidzkiej – magister Emil Jasiński (1873-1924) słynął z wykonywania przepięknych szopek Bożonarodzeniowych oraz grot Wielkanocnych. Wzruszającą pamiątką są przechowywane po dziś dzień przez jego wnuczkę fotografie tych małych dzieł sztuki. Przedstawiają one m.in. rzeźbioną w drewnie szopkę, o wieżach wzorowanych na wieżach kościoła Mariackiego w Krakowie. Zdjęcie szopki opisał sam Emil Jasiński: Szopka w kościele suskiem, którą na chwałę Bogu ofiarował wykonawca pigularz suski – E. J. Szopka wyżynana z drewna w postaci wieży Maryackich. Najpierw chodziliśmy z nią po domach jako z szopką krakowską z lalkami na dochód Sokoła. Gdy się nam już ta zabawa sprzykrzyła przerobiłem to dzieło na szopkę bez sceny i lalek. Obecnie przerobiona w ten sposób, że zamiast sceny jest góra z krętemi schodami po których dążą do szopy Królowie i pasterze z darami. Trochę owiec pasie się z drugiej strony szopy, przy których czuwają pasterze (wszystkie figury z drzewa, kupione) a po oświetleniu przez czerwone szkło pada na nich łuna i na pasterzy w przebudzeniu.

Ilustracja 4
Szopka Bożonarodzeniowa, wykonana przez magistra Emila Jasińskiego (stoi pierwszy od lewej).
(Fotografie ze zbiorów Barbary Jasińskiej-Wiktorowicz i Grzegorza Proszowskiego)

Dawni aptekarze pozycję społeczną zdobywali sobie nie tylko poprzez piastowanie rozmaitych funkcji społecznych. Będąc osobami światłymi, jako pierwsi wprowadzali do swych lokalnych społeczności najnowsze mody oraz prezentowali rewolucyjne często obyczaje. Czytelnicy „Aptekarza Polskiego” pamiętają zapewne opisaną w części trzeciej niniejszego cyklu postać magister Klementyny Zubrzyckiej-Bączkowskiej, właścicielki apteki w Limanowej, w czasie okupacji niemieckiej aktywnie wspierającej polskie podziemie niepodległościowe. Magister Zubrzycka-Bączkowska wspominana jest jednak przez limanowian częściej jako pierwsza nowoczesna i wyzwolona kobieta w ich miasteczku!
Magister Klementyna Zubrzycka-Bączkowska słynęła z niecodziennych – jak na owe czasy – zainteresowań. Była kobietą bardzo postępową, ciągle łakomą nowych wrażeń. Uwielbiała samochody i posiadała jedno z pierwszych aut w powiecie: piękną, dwucylindrową czeską „Tatrę”. Samochód ten, w razie potrzeby, sama naprawiała. A potrzeba taka pojawiała się zapewne bardzo często, gdyż drogi polskie były w okresie dwudziestolecia międzywojennego przystosowane bardziej do jazdy furmanką, a nie samochodem.


Ilustracja 5
Rodzina Bączkowskich w czasie wycieczki „Tatrą”. Prowadzi Klementyna Zubrzycka-Bączkowska, obok jej mąż – opisany w „Aptekarzu Polskim” magister Zdzisław Bączkowski.
Fotografia ze zbiorów Krystyny Bączkowskiej-Cynke.
Inną pasją obok motoryzacji było dla Klementyny Zubrzyckiej-Bączkowskiej uprawianie sportu. Jako pierwsza w Limanowej jeździła na nartach. Aby jednak nie prowokować mieszkańców, przez miasteczko szła w spódnicy, ściągała ją dopiero na stoku i wtedy okazywało się, że jest w spodniach! Klementyna Zubrzycka-Bączkowska jeździła także na łyżwach. Natomiast dzięki podróżniczej pasji magister Klementyny Zubrzyckiej-Bączkowskiej jej rodzina odbywała wojaże po całej Europie. Było to zjawisko w latach trzydziestych nadzwyczajne, niezwykłe. „Tatrą” Bączkowscy odwiedzili m.in. Podole, Wilno wraz z całą okolicą, Lwów, polskie wybrzeże. Natomiast koleją wybrali się do Francji, Włoch i Jugosławii. We Francji odwiedzili Paryż, groty w Pirenejach oraz Bordeaux i Biarritz. W Bordeaux Klementyna nurkowała i po dłuższym czasie wypływała z garścią piasku, czym udowadniała, że dopłynęła do dna! Uprawiała tu także zupełnie nowy sport: jeździła na nartach za motorówką…
Ilustracja 6
Magister Klementyna Zubrzycka-Bączkowska na stoku w Limanowej.
Fotografia ze zbiorów Krystyny Bączkowskiej-Cynke.

Wielką i znaną pasją magistra Witolda Karwackiego (1903-1982) zarządcy, a po roku 1951 kierownika apteki w Czernichowie pod Krakowem, było szybownictwo. Każdy wolny czas, każdy urlop spędzał na górze Żar koło Żywca, gdzie latał na szybowcach tamtejszej szkoły szybowcowej. Robił to jednak wyłącznie dla przyjemności, nie biorąc udziału w zawodach. Z czasem zasłynął jako najstarszy polski pilot szybowców! Szybownictwo nie było jedyną pasją Karwackiego. Na strychu, nad swoim mieszkaniem i apteką, urządził obserwatorium astronomiczne, w którym potrafił spędzać długie godziny. W czasie dobrej widoczności lub podczas ciekawych zjawisk astronomicznych zapraszał do obserwacji najbliższych znajomych, snując jednocześnie pasjonujące opowieści o ciałach niebieskich.
Sławę przynosiły aptekarzom także niecodzienne, ekstrawaganckie zachowania. Czytelnicy „Aptekarza Polskiego” przypominają sobie zapewne zasłużonego dla Piwnicznej magistra Eugeniusz Brągiela, właściciel tamtejszej apteki „Pod Opatrznością”. Magister Brągiel nie tylko organizował tamtejsze uzdrowisko i straż pożarną, ale także… wychowywał samych piwniczan. Wedle wspomnień najstarszych mieszkańców tej miejscowości, jeżeli ktoś nie zdjął nakrycia głowy po wejściu do apteki, magister Brągiel udawał, że nie słyszy i nie widzi takiego pacjenta. Ten szybko orientował się, jaki nietakt popełni i natychmiast wychodził z apteki, po czym… wchodził ponownie, tym razem już z gołą głową! Podobnie postępował magister Włodzimierz Janusz (1914-1967) długoletni dzierżawca, a następnie kierownik apteki w Starym Sączu. Magister Janusz zawsze gotów był nieść pomoc potrzebującym pacjentom, wymagał jednak bezwzględnego szacunku dla „miejsca świętego”, jakim była apteka. Zwykł nawet wskazywać na wiszące w aptece polskie godło i żartobliwie mawiać do osób, które weszły do sali ekspedycyjnej w nakryciu głowy: orzeł zdjął koronę, a ty czapki nie możesz zdjąć?
Wspomniany w poprzedniej części artykułu magister Kazimierz Trybuła z Czarnego Dunajca, zdawał się nie zauważać zmian, jakie zaszły w XX-wiecznej rzeczywistości… Jego życie codzienne biegło bowiem wedle starych, przedwojennych wzorów, przypominających życie w dawnych, ziemiańskich dworach. Żona magistra Trybuły – Halszka Trybułowa – prowadziła dom otwarty, często przyjmowano gości, pochodzących wyłącznie z kręgów miejscowej elity – np. lekarzy i dentystów. Znane były wspaniałe, wykwintne przyjęcia wydawane przez Trybułów. Aptekarza z żoną często widywano na długich spacerach z ulubionymi psami – potężnymi dogami. Przy domu Trybułów znajdował się przepiękny, ocalony od nacjonalizacji ogród, pełen bzów i tulipanów. Jego uroki znali jednak nieliczni, gdyż odgrodzony był od okolicy wysokim płotem. W ogrodzie tym znajdowało się zwykle kilkanaście ukochanych przez Trybułów zwierząt – kotów, psów, gołębi, udomowiony jeleń, a także – trzymane tylko i wyłącznie jako zwierzęta domowe – gęsi, kury i… świnia! W życiu Trybułów charakterystycznym i niezmiennym elementem były noworoczne wyprawy saniami Doliny Chochołowskiej.

 Ilustracja 7
Apteka w Czarnym Dunajcu w latach pięćdziesiątych XX wieku. Drugi od prawej strony magister Kazimierz Trybuła.
Fotografia ze zbiorów Wiktorii Kapołki.

Aptekarze służyli swym pacjentom zawsze całą, zdobytą na studiach i w praktyce wiedzą. Nierzadko jednak potrafili znajomość działania substancji chemicznych wykorzystać w dowcipny sposób. Od roku 1934 właścicielem apteki „Pod Matką Boską” w Żegiestowie Zdroju był magister Jan Szul (1877-1959), ojciec opisanej już – zasłużonej dla tajnego nauczania w Muszynie – Janiny Szul-Aleksandowej. Magister Jan Szul bardzo szybko włączył się w życie lokalnej społeczności. Już w roku założenia apteki fundował wraz z innymi zamożniejszymi obywatelami uzdrowiska nową plebanię, a w rok później był współzałożycielem pierwszej żegiestowskiej szkoły podstawowej. Magister Szul, będąc w Żegiestowie osobą znaną i cenioną, mógł sobie pozwolić na liczne żarty, które innym nie uszłyby na sucho. Posiadał przy swej aptece maleńki ogródek, będący pomimo niewielkich rozmiarów jego oczkiem w głowie. Przez wiele lat mieszkańcy Żegiestowa wspominali jak pomysłowo rozprawił się ze złodziejem, wykradającym mu z ukochanego ogródka cebulę. Złodzieja, mimo wielokrotnych prób, nie udało mu się złapać. Posypał więc cebulę silnym środkiem przeczyszczającym i spokojnie oczekiwał… aż złodziej sam przyjdzie prosić o ratunek i odtrutkę! Oczywiście na następny dzień złodziej zgłosił się do apteki, jednak zanim magister Szul wydał mu preparat hamujący biegunkę, z ironicznym uśmiechem zapytał: czy smakowało?!

 Ilustracja 8
Magister Jan Szul wraz z córką, magister Janiną Szul-Aleksandrową i wnukami. Po lewej stronie budynek pensjonatu „Żegotka” i opisany w artykule ogródek. Fotografia ze zbiorów Janiny Szczelinowej.

Magister Michał Leyko (1884-1965), właściciel apteki na Zawodziu w Gorlicach, był postacią niezwykle charakterystyczną, bardzo elegancką, o ujmującym sposobie rozmowy z pacjentami. Najczęściej widywano go we fraku i oryginalnej muszce. W przeciwieństwie do innych gorlickich aptekarzy, nie udzielał się społecznie, a jedynym miejscem, w którym przebywał była apteka. Na swój sposób potrafił jednak odnieść się do rzeczywistości, przy okazji pozwalającą sobie często na żarty. W Gorlicach do tej pory wspomina się, jak pewnego razu, jeszcze przed II wojną światową, wydano rozporządzenie, że we wszystkich witrynach sklepowych muszą zawisnąć portrety marszałka Piłsudskiego i prezydenta Mościckiego. Magister Leyko, będąc zobowiązanym do wypełnienia nakazu, owszem, wywiesił portrety, tuż obok nich przytwierdził jednak przekornie dużą kartkę: Świeże pijawki. Z apteki na Zawodziu korzystali bardzo często Rusini, przybywający do Gorlic na targ. Byli wśród nich liczni alkoholicy, którzy usilnie prosili aptekarza o wydanie spirytusu. Leyko zazwyczaj odmawiał, kiedy jednak delikwent był zbyt uparty – sprzedawał spirytus z dodatkiem… oleju rycynowego!
Dawni aptekarze w dowcipny sposób potrafili także bronić swojej godności. Pewnego razu, w latach trzydziestych, przed apteką „Pod Aniołem” w Muszynie, należącą do wspomnianego w „Aptekarzu Polskim” już dwukrotnie magistra Jana Rudego, zaparkował piękny i drogi samochód sam… Jan Kiepura! Słynny śpiewak podszedł do aptekarza i z właściwą sobie butą powiedział: Jestem Jan Kiepura, proszę popilnować mój samochód. Muszyński aptekarz, nie ulegając oczywiście głośnemu nazwisku, odparł ze spokojem: Jestem Jan Rudy, magister farmacji, i nie będę pilnował samochodów!

dr n. farm. Maciej Bilek
Piśmiennictwo u autora

Podobne wpisy